W Kutaisi wylądowaliśmy przed czasem, nie było nawet 4 rano lokalnego czasu. Najpierw odprawa z miłym "dzień dobry" i "do widzenia", a później poszukiwanie transportu do centrum Kutaisi. Taksówkarze rzucili się na nas jak sępy, ale wcześniej sprawdziliśmy, że z lotniska kursuje Georgian Bus za cenę 5 lari od osoby, czyli z pewnością taniej, niż zaproponowałby jakikolwiek taksówkarz. Zanim jednak znaleźliśmy transport, trafiliśmy na pierwsze gruzińskie bezdomne psy. Przede wszystkim rozczuliła nas wychudzona suczka o prześlicznej marmurkowej sierści, Na najdrobniejszy znak zainteresowania łasiła się i wtulała w ciało. Poczęstowaliśmy ją kanapką, która została nam po podróży. Dla nas jako dla psiarzy, Gruzja będzie rajem i torturą, bo nie można wszystkim psom pomóc.
Okazało się, że Georgian Bus, to też najczęściej taksówka, tyle, że wynajęta przez firmę,co gwarantuje, że cena będzie taka, jak ustalona w punkcie biletowym przewoźnika. Siedząc w taksówce i czekając aż się zapełni, walczyliśmy na przemian ze snem i współczuciem dla psów. Wreszcie dołączyła do nas grupka Polaków, a jakże, i ruszyliśmy w drogę. W trasie zmieniliśmy raz jeszcze taksówkę, bo tak łatwiej, bo grupa Polaków do Zugdidi, a my do centrum Kutaisi. Wreszcie trafiliśmy na główny plac Kutaisi im. Dawida Budowniczego. Fontanna choć ładna, to w nocy nie trudzi się wyrzucaniem z siebie strumieni wody. Na placu otwarty McDonald, ale my skierowaliśmy się w stronę skwerku. Jak zacząć przygodę, to od nocnego spaceru po mieście, nie wiedząc czego można oczekiwać od Gruzinów. Poza osobami sprzątającymi ulicę i niedobitkami z imprez, spotykamy oczywiście głównie psy. Samiec napastliwie ugania się za suką, a dookoła zabytkowe, ale przeraźliwie zniszczone budynki, które aż proszą się o jakiekolwiek prace konserwacyjne, Choćby wstawienie wybitych okien, odświeżenie wnętrz, żeby co chwil jakaś fasada i jej wnętrze nie straszyło, tym bardziej, że przecież mamy noc.
Idziemy na ślepo, kierujemy się intuicyjnie w stronę dworca Kutaisi II,gdzie odjeżdżają marszrutki do większości dużych miast gruzińskich, skąd ruszymy w stronę Swanetii. Przy niewielkim skwerku szybko trafiamy na watahę psów. Trochę strach, ale z drugiej strony orientujemy się w mig jak łagodny jest niemal każdy pies i jedyne, czego należy się bać, to ich nadmiernej czułości w stosunku do człowieka. Zwierzaki oblazły nas jak mrówki, aż nie byliśmy się w stanie opędzić, ale strategiczny punkt, most na rzece Rioni, przeszły tylko dwa. Niewielka biała suczka z brązowo-szarymi fragmentami sierści oraz spory beżowy samiec. Chwilę później zauważyliśmy, że większość miejskich psów jest wykastrowanych, wysterylizowanych i oznaczonych. Byle więcej takich praktyk, szczególnie kiedy problem bezdomności psów jest tak gigantyczny, jak tutaj. Co ważne, tylko nieliczne psy wyglądają na wychudzone i zaniedbane. Kto wie, może mieszkańcy, może turyści, a może samo miasto zapewnia im byt. Snucie się uliczkami, bądź co bądź, niemal centrum Kutaisi szybko przynosi kolejne zaskoczenia, jak pianie koguta wraz z pierwszą szarzyzną świtu.Oto i oblicze miasta, którego w Polsce raczej nie doświadczymy, a już na pewno nie tam, gdzie mamy siedzibę parlamentu. Kontrasty w tym drugim najważniejszym gruzińskim mieście dają się we znaki nawet skoro świt. Aleja Dawida Budowniczego, który wyraźnie jest w Gruzji traktowany niemal jak półbóg, aspiruje do bycia luksusową arterią, jednak poza palmami i bulwarem biegnącym środkiem ulicy, wciąż straszą tutaj opustoszałe rudery, chociaż gdzieś w oddali rosną nowoczesne wieżowce.Właśnie w tym okolicach dołącza do nas trzeci pies. Z tą trójką nie rozstaniemy się niemal do końca, do momentu wsiadania w busa. Z wyjątkową ciekawością oglądaliśmy psie zwyczaje, pilnowanie swojej okolicy, wychodzenie na przywitanie przechodzących "ich" ulicami nieznanych psów, a z czasem dołączanie się do innych dreptających czworonogów. Co tu dużo kryć, o psach w Gruzji można pisać godzinami i z pewnością jeszcze nie raz to zrobimy. Chcemy jednak Wam przedstawić póki co jedynego psa, Łajkę, to wspomniana już wcześniej niewielka suczka. Ona jedna jedyna towarzyszyła nam od początku do końca tej porannej wyprawy. Chociaż nieco przestraszona szła za nami tak wiernie, jakby już od dawna była naszym psem. Smutno było ją żegnać, ale na koniec dostała fragment Cheesburgera, którego jako prawdziwe mieszczuchy zakupiliśmy tuż przed wyjazdem do Mestii. Po dwóch dniach w Mestii do Kutaisi jeszcze wrócimy, z wielką nadzieją, że gdzieś tam jeszcze spotkamy Łajkę i będziemy mogli mieć ją tutaj za przewodniczkę.